Artur Nogal pobił rekord życiowy, walcząc o kwalifikację na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu, a w Korei Południowej chciałby jeszcze poprawić swoje osiągnięcie.
– Na igrzyskach będę startował tylko na dystansie 500 metrów. Nieśmiało marzę o awansie do czołowej dziesiątki – mówi panczenista, który od kilku miesięcy współpracuje z Warsaw Sports Group.
Podczas grudniowego Pucharu Świata na torze w Salt Lake City zdobyłeś wymarzoną przepustkę na igrzyska olimpijskie w Pjongczangu. To był główny cel na 2017 rok?
- Na pewno główny cel na pierwszą część sezonu 2017/2018. Żeby móc startować w Korei Południowej trzeba było załapać się do grupy 36 najlepszych zawodników na świecie. Wywalczyłem kwalifikację, zajmując 24. miejsce. Mogę być zadowolony, tym bardziej, że od maja zmagam się z męczącą kontuzją biodra. Mimo tego udało mi się uzyskać fajny czas.
Uzyskany w USA czas 34,69 sekundy to jednocześnie Twój rekord życiowy.
- Tak jest. Wiedziałem, że będę musiał pojechać mocno - aby myśleć o kwalifikacji trzeba było uzyskać czas na poziomie rekordu życiowego. Dałem z siebie wszystko.
Od wielu miesięcy walczysz z urazem - co dokładnie Ci dolega?
- Jest to sprawa typowo przeciążeniowa, która jednak ciągnie się od wielu miesięcy. W maju zacząłem odczuwać ból - okazało się, że to zapalenie kaletki biodrowej w stawie biodrowym. Ból dokuczał mi podczas treningów i przez wiele miesięcy - mimo leczenia - nie było żadnej poprawy. Niedawno zacząłem kurację zastrzykami z czynników wzrostu. Z kaletką jest już w zasadzie dobrze, ale z kolei pojawił się problem z przyczepem mięśni pośladkowych. Ból towarzyszy mi w zasadzie każdego dnia.
Utrudnia starty?
- Podczas zawodów boli tak naprawdę najmniej, bo dochodzi maksymalna koncentracja i adrenalina. W czasie rywalizacji nie myślę o urazie, ale rozgrzewka nie ukrywam, jest bolesna. Najbardziej boli w nocy, już po zawodach.
W czasie zawodów Pucharu Świata zrezygnowałeś jednak ze startów na dystansie 1000 metrów i postawiłeś na swój koronny dystans 500 m. Nie boisz się, że kontuzja pokrzyżuje Ci szyki podczas przygotowań do zimowych igrzysk?
- Najwięcej na pewno straciłem w sezonie przygotowawczym, czyli w sierpniu, wrześniu i październiku. Teraz, po miesiącach kuracji i rehabilitacji, wszystkie ćwiczenia, których nie jestem w stanie wykonać, zastępuję innymi zestawami. Idę inną drogą, która ma ten sam cel, choć na pewno gdybym był w pełni zdrowia, to moje możliwości byłyby dużo większe.
Jaki jest Twój cel na igrzyska w Pjongczangu?
- Przede wszystkim wypaść jak najlepiej. Skoro zdobyłem kwalifikację z 24. miejsca, chciałbym wejść do dwudziestki lub nawet piętnastki - im wyżej tym lepiej. Myślę, że to będzie wynik, który mnie usatysfakcjonuje, choć nieśmiało marzę oczywiście o czołowej dziesiątce.
A plany sportowe przed wyjazdem na igrzyska?
- Został już tylko jeden Puchar Świata - 22 stycznia będę rywalizować w niemieckim Erfurcie. To ważny występ, bo będzie to zarazem walka o kwalifikację na mistrzostwa świata w sprincie.
Na co dzień reprezentujesz barwy Legii. Trenujecie więc w Warszawie?
- W Warszawie nie ma do tego optymalnych warunków. W tym miesiącu oficjalnie oddano do użytku nowy kompleks sportowy - Arenę Lodową w Tomaszowie Mazowieckim - i właśnie tam będziemy trenować wraz z innymi zawodnikami z reprezentacji Polski. Już samo powstanie tej hali to dla nas wielki bodziec, bo nie musimy tułać się po świecie. Spędzamy na zgrupowaniach i obozach 250 dni w roku, nie ułatwia to na pewno życia rodzinnego. Od 27 grudnia do 2 stycznia byliśmy na obozie w Tomaszowie, teraz wylecieliśmy na Mistrzostwa Europy, które odbędą się w rosyjskim mieście Kołomna. Po powrocie tydzień odpoczniemy w domach i lecimy do wspomnianego już Erfurtu na Puchar Świata, a bezpośrednio przed igrzyskami spędzimy jeszcze 10 dni na obozie w Bawarii, w Inzell.
Igrzyska startują 9 lutego. Będzie czas na aklimatyzację?
- Bieg na 500 m odbędzie się dopiero 19 lutego. Na miejscu będziemy 10 dni przed startem, więc do tego czasu na pewno będziemy gotowi. Żałuję trochę, że nie będę miał możliwości wystartować na 1000 metrów, ale wiem, że przez kontuzje straciłem sporo czasu i nie dałbym rady przygotować się do występu na dłuższym dystansie.
Na 1000 metrów sprawdziłeś się podczas mistrzostw Polski w wieloboju. Skończyło się na brązowym medalu, choć broniłeś pierwszego miejsca.
- Tak, byłem posiadaczem tytułu mistrzowskiego od trzech lat. Nie odbieram tego jednak w kategorii porażki - byłem usatysfakcjonowany, bo był to dopiero drugi i trzeci mój start na 1000 m, podczas gdy rywale mieli za sobą 9-10 występów. Chciałem potraktować te zawody jako formę treningu i uzupełnienia braków.
Jak wygląda trening panczenistów?
- Większość sprintów wykonujemy w czteroosobowej grupie, ale są też indywidualne jednostki treningowe. Łyżwiarstwo szybkie to bardzo techniczny sport, często potrzebujemy porad trenerów, czy innych ludzi z teamu. Im najłatwiej, patrząc z boku, wyłapać nasze błędy i braki. W mojej grupie, poza mną, jeżdżą jeszcze Artur Waś, Piotr Michalski i Sebastian Kłosiński.
Spędzasz poza domem ponad pół roku. Da się utrzymać z łyżwiarstwa szybkiego?
- Nie jestem w stanie normalnie pracować, nie mam też zdolności kredytowej. Po igrzyskach w Korei będę musiał podjąć pewne decyzje dotyczące przyszłości - czy trzymać się sportu, dalej trenować, czy może zająć się już zwyczajną pracą. Liczę, że występem na igrzyskach zainteresuję swoją osobą jakichś sponsorów - stąd m.in. moja współpraca z Warsaw Sports Group - bo bez ich wsparcia nie jest lekko. Z takimi myślami biję się zresztą nie tylko ja, ale wielu reprezentantów w naszej dyscyplinie. Stypendium ministerialne dostaje tylko czołowa "ósemka". Nie mamy się co równać z najlepszymi w tym sporcie - w Holandii łyżwiarstwo szybkie to sport narodowy, dużo więcej osób trenuje, dużo więcej się panczenami interesuje, co przekłada się też na ściąganie do tej dyscypliny sponsorów. Holendrzy jeżdżą w grupach zawodowych, zarabiają dzięki temu normalne pieniądze. Powodów do narzekania nie mają też Rosjanie czy Finowie.
Czego życzyć Ci w nowym roku?
- Przede wszystkim szczęścia, bo czasem w 1/10 sekundy na metę wjeżdża grupa 10 zawodników i dobrze byłoby być tym pierwszym (śmiech). Do tego oczywiście zdrowia - mam nadzieję, że problemy zdrowotne nie będą mi już przeszkadzać w przygotowaniach do kolejnych imprez. W tym roku zakończymy sezon 18 marca.